Ostatnie Marsze Niepodległości
przebiegają pod znakiem burd. Nie zamierzam skupiać się na kwestii
naszej prawicowo zaangażowanej młodzieży, która nie wie, kim był
Roman Dmowski, ani tej, która sama nie wiedziała w jakim celu
maszerowała, ani dlaczego patriotyzm co niektórych uczestników
marszu wyrażał się wyrywaniem i łamaniem młodych drzewek.
Zamierzam zwrócić uwagę na pewien konsekwentnie pomijany przez
media szczegół.
Zacznijmy od początku. Pierwszym
zaatakowanym celem były pustostan niedaleko zamieszkałe przez osoby
eksmitowane i artystów. To miejsce zapomniane przez administrację
miejską, a jednocześnie jest to parcela droga i obiecująca duże
zysk oraz z wynajmu z racji bliskości do ulicy Marszałkowskiej,
których teraz nie ma. Przypuśćmy, iż ktoś umyślnie i z
premedytacją zorganizował grupę mającą doprowadzić właśnie
ten budynek do stanu nieużywalności, a następnie go wyburzyć i
zbudować tam przestrzeń użytkowo-biurową. Zdaje sobie sprawę, że
jest to teoria naciągana, ale radzę się zastanowić, jaki mógł
być cel odłączenia się tak dużej grupy? Przeszli 100-200 metrów
w głąb przyległej uliczki tylko po to, aby obrzucić jakiś
nieduży budyneczek racami? Ta teza też wydaje się naciągana. Poza
tym moja teza może tłumaczyć opisaną przez świadków dziwną
sytuację gdzie ci „patrioci” przez rzeczoną akcją przechodzą
niezatrzymywani przez ochronę marszu, by potem w równie magiczny
sposób przeniknęli przez tę samą ochronę, by zniknąć się w
tłumie.
Późniejsze wydarzenia jak podpalenie
niesławnej tęczy i atak na ambasadę Federacji Rosyjskiej może być
pokłosiem wcześniejszej próby podpalenia tego „niewiele
znaczącego” budynku, ponieważ pokonano wtedy pewną mentalną
barierę mówiącą „tego się nie robi”. W tej sytuacji utracono
kontrolę nad tłumem, który rozpoczął poszukiwania wroga na
własną rękę, po czym ponownie chciał go niszczyć ogniwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz