„Dziś chyba
już nikt nie zdaje sobie z potęgi skandalu.”
Tytus Aleksander z
rodu Korneliuszy
Następnego ranka
było chłodno. Zenon odziany w grubszy płaszcz z kapturem zawitał
w domu młodego przyjaciela. Zwał się on Mariuszem i pochodził z
jednej z bocznych gałęzi rodu Justynianów. Będąc jego dalekim
kuzynem, Zenon miał nadzieję zjednać go sobie jako sojusznika w
walce przeciw homonovusom. Zastał go na ścieżce przed jego własnym
pałacem mieszczącym się na wzgórzach w górę rzeki Karus.
Mariusz odziany był w szarą luźną bluzę, spod której wystawały
rękawy kolejnej tym razem obcisłej bluzy. On sam nie wyglądał na
arystokratę, raczej na zubożałego szlachcica starającego się
uwłaczającą godności pracą własną zarobić na własne
utrzymanie.
- Witam. Co cię
sprowadza do mojego domu? - zapytał młody pan.- A co to za
powitanie?! Nie można już odwiedzić przyjaciół? - Zenon usiłował
ukryć, zakłopotanie pod płaszczykiem zdziwienia, jednak robił to
tak nieudolnie, że trudno było się nie zorientować, iż jego
niespodziewane przybycie ma w sobie ukryty cel. Dawny zwyczaj
nakazywał przyjąć gościa z honorami odpowiadającymi jego
pochodzeniu. Status przy oficjalnych wizytach wymagał zapowiedzi
odpowiedniej prezencji i orszaku. Zenon przybył bez uprzedzenia, sam
i najwyraźniej przyszedł pieszo. To naprawdę mogły być zwykłe,
nieoficjalne i niezobowiązujące przyjacielskie odwiedziny. Z
drugiej strony życie nauczyło go już niczego nie brać za pewnik.
Właśnie od takich niezobowiązujących odwiedzin zaczęła się
tragedia jego rodziców, która zakończyła się ich śmiercią. On
sam cudem unikną podobnego losu tylko dzięki wstawiennictwu i
ochronie rodu Korneliuszy.
- No dobra,
wejdź. - wypowiadając te słowa, Mariusz skierował otwartą dłoń
na pałac w oddali. Drogę do niego przebyli w milczeniu.
Weszli i
rozgościli się w pokoju reprezentacyjnym. Dom ten robił wrażenie
na odwiedzających, już tylko z daleka. Z bliska widać było
odpadające tynki i wyblakłe barwy. Jeszcze 10 lat temu ród miał
wystarczająco dużo pieniędzy oraz służby, aby móc sobie
pozwolić na słodkie nicnierobienie i zupełnie niepraktyczne
przedmioty zbytku. Dziś był obszerny pusty i zimny, miał jedną
młodziutką służącą przygarniętą przez jego ojca na rok przed
śmiercią i jednego sługę, który do niedawna sprawował nad nim
testamentową opiekę prawną i traktując go niemal jak członka
rodziny, nie miał serca go ot tak wyrzucić na ulicę.
- Zagotuj wodę.
- powiedział do służki, po czym zwracając twarz do kierunku
gościa, zapytał – Napijesz się zioła?
- Jasne. - odparł
Zenon.
Obaj rozsiedli się
przy okrągłym stoliku w fotelach obitych bladą skórą. W kominku
nieopodal bielił się popiół pozostały tu jeszcze z ostatniej
nocy. Widać, dziewczyna nie zdążyła jeszcze posprzątać
paleniska.
- Co tam
ciekawego? - spytał Mariusz.
- Wyprawa
Korneliuszy wróciła.
- Tak? Trzeba się
upomnieć o swoje.
Zenon zdziwił
się. Czy u niego też jest tak źle, jak u niego? Jeśli nie stać
go na szpiegów, to być może. A może nie miał go kto wprowadzić
w ten cały świat intryg rodowych. Po chwili zastanowienia
stwierdził, że ta pierwsza myśl była bardziej prawdopodobna. Wtem
do pokoju weszła służąca w ciemnym roboczym stroju, chuście na
głowie i tacką z dwiema porcelanowymi filiżankami zaopatrzonymi w
wieczka i małym dzbanuszkiem. Postawiła go na stoliczku, ukłoniła
się i wyszła.
- Teraz jesteśmy
sami. - przerwał na chwilkę – Możesz powiedzieć, co cię
naprawdę sprowadza?
Zenon zawahał się
chwilę.
- Korneliusze. -
Zenon wzgrygną się, a na jego twarzy pojawił się grymas
obrzydzenia – Ojciec chce skazić naszą szlachetną krew tymi
pokrakami.
Mariusz podnosząc
wieczko z filiżanki, a potem samą filiżankę popił mały łyczek.
- Ale... nie
rozumiem... czego ty ode mnie chcesz? - przerywał zdanie – Mam im
wysłać gratulacje, czy jak?
Zenon oparł się
na fotelu, wbijając w Mariusza wzrok z niedowierzania, po czym
błądząc oczami po stole, jego grymas zmienił się we wściekłość.
- Jak to co?!
Taki wstyd? Ludzie będą nas wytykać palcami! - wrzeszczał wstając
z fotela – Myślałem, że mi pomożesz?
Mariusz spokojnie
odłożył filiżankę na stół.
- W czym?
- W czym?! Masz
więcej powodów, by ich nienawidzić niż ja! - kontynuował swój
wywód - To przez nich twoi rodzice poszli na szafot, zabrali ci
majątek i zamierzasz im to puścić płazem?!
- To było
bardziej skomplikowane.
- Ta jasne!
- Zginęli, bo
baron z Sekstusów chciał odzyskać Nazairę, Korneliusze wzięli
mnie pod opiekę i tylko dlatego przeżyłem, a majątek rozkradli
złodzieje, których prawo nazywa spadkobiercami. Wszystko, co mi się
pozostało zabezpieczyli Korneliusze. Używali tego w interesach, ale
po osiągnięciu przeze mnie wieku męskiego wypłacili mi wszystko z
procentem. - dodał – W przyszłości chce brać udział w ich
wyprawach.
Zenonowi
przyśpieszył oddech.
- Gdzie twoja
duma? - zapytał drżącym głosem Zenon.
Mariusz bez słowa
wychylił filiżankę, położył ją na stoliku, złapał za
dzbanuszek, zalał zielono brązowe liście i zakrył wieczkiem
filiżankę.
- Odpowiedz mi. –
Zenon usiłował zachować spokój.
Mariusz rozejrzał
się po pokoju.
- „Duma zabija
w pierwszej kolejności dumnych”. Wiesz, co znaczy to powiedzenie?
- A ty znasz to?
„Uczesz i umyj psa, pies pozostanie psem”.
Mariusz podrapał
się po karku i po chwili zastanowienia dał jasną odpowiedź
ucinającą wszystkie spekulacje.
- Nie mogę ci
pomóc.
- Będziesz tego
żałował.
Wypowiadając te
słowa, Zenon odwrócił się i zamaszystym krokiem wyszedł z
pokoju. Wtedy Mariusz zdał sobie sprawę z tego, że jego gość
nawet nie tkną ziółek. W jakąś minutę potem do pokoju weszła
służka, wyszarpując sobie chustę z ciemnych włosów.
- Nienawidzę tej
chusty. - oznajmiła – Poszedł.
- No i dobrze. -
wskazał jej miejsce, gdzie jeszcze moment temu siedział Zenon –
Usiądź.
Zsunęła buty i
spoczęła tak żeby mogła jednocześnie wygodnie i swobodnie
podkulić nogi oraz bokiem do oparcia, tak by nie musieć się
przesadnie wyginać spoglądając na niego. Przy okazji zdjęła
wieczko zimnej filiżanki.
- Słyszałaś
wszystko.
- Słyszałam.
- Sylwia. -
Mariusz się zamyślił – Chciałbym, abyś znowu to dla mnie
zrobiła.
Dziewczyna
chwyciła go za dłoń i delikatnie podniosła ją do góry,
ucałowała jej zewnętrzną stronę, a następnie przyłożyła ją
sobie do twarzy, na której błyszczały dwie gwiazdy.
- Mariusz. Dla
Ciebie wszystko.
- Pójdziesz na
zakupy na targ i przy okazji wstąpisz do Korneliuszy i sprzedasz im
informację, że mogą mieć komplikacje z finalizacją umowy
matrymonialnej. - później dodał – Dobrze się targuj.
- To będzie
sporo warte.
- Wiesz to
najlepiej. W końcu jesteś ich szpiegiem.
Uśmiech znikł z
jej twarzy a oczy przestały błyszczeć. Rzuciła jego ręką, jakby
chciała ukarać go za jego niewiarę w jej posłuszność, po czym
szybko zerwała się z fotela. Ręka odbiła się od ciała chłopaka,
uderzyła w stolik i rozlała obie filiżanki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz