„Brat zawsze
zostanie mi Bratem”
Powiedzenie ludów
z północy
Nieczęsto zdarzał
się harmider, jaki obudził Tytusa. Co chwila jakiś goniec wpadał
do siedziby rodu trzaskający drzwiami goniec, który mijał innego
przedstawiciela tego fachu.
Obmył twarz w
misie wody przyniesionej przez któregoś sługę. Woda była zimna.
Czyżby spał tak długo? Być może, słońce było już wysoko.
Nawet jeśli to prawda, to i tak jakoś nie mógł się obudzić.
Wziął więc głęboki wdech i wsadził łeb w miskę w nadziei na
ocucenie.
- No wreszcie! -
wykrzykną ktoś z tyłu, uderzając go łokciem w plecy.
Uderzenie nie było
zbyt mocne. Mimo to wystarczyło, aby chłopak uderzył głową w dno
misy i rozlał wodę na podłogę, komodę, a nawet na ścianę.
- Chcesz mnie
utopić, ty patafianie?! - wydarł się na atakującą go personę.
Otarł twarz z wody i przez krótki moment przeglądał się
atakującej go osobie. Wiktor, to był cały Wiktor. Raz miły
dobroczyńca, raz podły sadysta.
- Jakżebym
śmiał! - odparł napastnik głosem udającym ni to prośbę o
przebaczenie, ni to tłumaczenie, a już na pewno nie przeprosiny.
Chłopak był
blady i bardzo się pocił. Tytus znał ten jego dziwny stan, w
którym robił największe głupoty. Gadanie z nim teraz nie miało
sensu. Szczerze mówiąc, dla niego nigdy nie miało. To jego
zachowanie czasem przyprawiało Tytusa o mdłości. Czasem się
kołysał, chodząc bez celu wzdłuż korytarza albo siedział w
miejscu i wpatrywał się w jeden punkt. Zawsze jakiś nieobecny.
Naprawdę tego nie znosił.
- Czego chciałeś?
- zapytał brata.
- Jak to czego? -
tym razem zdziwienie Wiktora wydawało się szczere - Przyszedłem
cię obudzić. Już południe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz