Topniejący w
zastraszającym tempie majątek, zgromadzony podczas koncertów w
mieście, zmusił Maćka do poszukiwania pracy. Korzystając z
zeszłotygodniowej gazety, którą znalazł na ławce w parku i z
przyczyny, której musiał uciekać przed innym bezdomnym krzyczącym
coś w stylu: „Złodziej! To moje! Znajdź sobie własną!”,
odnalazł kilka numerów telefonów z ofertami zatrudnienia. Fakt
nieposiadania telefonu zmusił go do skorzystania z jednej z budek
znajdujących się kilka ulic od jego lokum. Po drodze, dla rozrywki,
poczytał sobie nowo nabazgrane napisy wymieniające nieodkrytych do
tej pory, bądź świeże mianowanych wyznawców wiary mojżeszowej i
mniejszości seksualnych.
Gdy dotarł na
miejsce, z pierwsza z trzech kabin z wybitą szybą, trzymającej się
dzięki zasadom magii opisanej w nauce i przerdzewiałym aparatem, z
którego przez lata nikt nie korzystał. Stwierdziwszy, że taki złom
nie może działać, roztworzył kolejne drzwi. Z kabiny rozległ się
obrzydliwy fetor będący mieszanką kilkudniowego moczu i wymiocin.
Następna zdawała się dużo czystsza, więc zdawało się, że może
z niej skorzystać. Niestety kołyszący się na zasadzie
bezwładności wyrwany kabel od słuchawki zmusił go do
zweryfikowania opinii. Pozostała tylko jedna możliwość, którą
wypadałoby sprawdzić chociażby dla formalności. Wróciwszy do
pierwszej kabiny, spróbował otworzyć drzwi. Sypiąca się z nich
rdza nie nastrajała optymistycznie. Maciek zadawał sobie pytanie:
„Dlaczego tak stara się dostać do telefonu, który na pewno nie
działa?”. Wreszcie po całych dziesięciu minutach rozwarły się
na tyle, aby chuderlawy dzieciak, taki jak on, mógł się przez nie
przecisnąć. Teraz nadeszła chwila prawdy. Podniósł słuchawkę i
w tej chwili rozległ się syntetyczny długi sygnał świadczący o
tym, że pod grubą warstwą ciemno-bordowej rdzy kryje się nadaj
sprawny aparat telekomunikacyjny. Wyciągną zdobyczną gazetę i
położył ją na aparacie. Odszukał interesujące go numery i pełen
entuzjazmu zaczął dzwonić. Pierwszy rozmówca poszukiwał osób
młodych, a to kryterium spełniał. Po krótkim oczekiwaniu
nastąpiło połączenie.
- Dzień dobry. Ja
w sprawie pracy. - powiedział grzecznie.
- Dobry, a pan
dzwoni w czyimś imieniu?
- Nie, w swoim. -
odrzekł zdezorientowany.
- Dziękuję,
szukamy kobiet. - odparł, po czym odłożył słuchawkę.
Następne
ogłoszenie wymagało już nie tylko spełnienia cenzusu wieku, ale
także wykształcenia i doświadczenia. Co prawda, spełniał tylko
pierwszy wymóg, ale liczył na wyrozumiałość. Wykręcił numer i
zaczekał.
- Tak? - odezwał
się damski głos w słuchawce.
- Dzień dobry,
dzwonie w sprawie pracy. - powiedział równie grzecznie co za
pierwszym razem.
- Niech się
zareklamuje. - burknęła.
- Tak więc, mam 19
lat... - bał się co będzie dalej, musiał coś wymyślić, ale to
babsko na szczęście przerwało mu w połowie niewymyślonego
zdania.
- Za stary! -
wrzasnęła.
- Co? - zdziwił
się - Ale przecież tam były studia.
- I co z tego, nie
spełniasz kryteriów. Żegnam. - rzuciła słuchawką.
Maciek pierwszy raz
w życiu stwierdził, iż jest starym dziadem. Dzwoniąc na inne
numery ze zdecydowanie mniejszą werwą, zawsze okazywało się, że
oferta jest już nieaktualna. Zdołowany złapał się za głowę.
Patrząc w dół, dojrzał wydrapany numer telefonu i nad nim napis
„Masz doła? To jest miejsce dla ciebie!”. Pomyślał „Czemu
nie” i wystukał rzeczony numer.
- Szpital
Psychiatryczny słucham.
W pierwszej chwili
będąc w szoku nazwy miejsca, do którego się dodzwonił, chciał
się rozłączyć, jednak po otrzeźwiającym „Jest tam kto?”.
Zareagował. Przecież nie miał nic do stracenia.
- Tak, jestem.
- O co chodzi?
- Szukam pracy.
- Na stanowisku
opiekuna?
- Tak. -
potwierdził, nawet nie wiedząc, na co się zgodził.
Topniejący w
zastraszającym tempie majątek, zgromadzony podczas koncertów w
mieście, zmusił Maćka do poszukiwania pracy. Korzystając z
zeszłotygodniowej gazety, którą znalazł na ławce w parku i z
przyczyny, której musiał uciekać przed innym bezdomny,m krzyczącym
coś w stylu: „Złodziej! To moje! Znajdź sobie własną!”,
odnalazł kilka numerów telefonów z ofertami zatrudnienia. Fakt
nieposiadania telefonu zmusił go do skorzystania z jednej z budek,
znajdujących się kilka ulic od jego lokum. Po drodze, dla rozrywki,
poczytał sobie nowo nabazgrane napisy, wymieniające nieodkrytych do
tej pory, bądź świeże mianowanych wyznawców wiary mojżeszowej i
mniejszości seksualnych.
Gdy dotarł na
miejsce, przyjrzał się kabinom. Pierwsza z trzech miała wybitą
szybą, trzymającą się dzięki zasadom magii opisanej w nauce i
przerdzewiały aparatem, z którego przez lata nikt nie korzystał.
Stwierdziwszy, że taki złom nie może działać, roztworzył
kolejne drzwi. Z kabiny rozległ się obrzydliwy fetor, będący
mieszanką kilkudniowego moczu i wymiocin. Następna zdawała się
dużo czystsza, więc zdawało się że może z niej skorzystać.
Niestety kołyszący się na zasadzie bezwładności wyrwany kabel od
słuchawki zmusił go do zweryfikowania opinii. Pozostała tylko
jedna możliwość, którą wypadałoby sprawdzić chociażby dla
formalności. Wróciwszy do pierwszej kabiny, spróbował otworzyć
drzwi. Sypiąca się z nich rdza nie nastrajała optymistycznie.
Maciek zadawał sobie pytanie: „Dlaczego tak stara się dostać do
telefonu, który na pewno nie działa?”. Wreszcie po całych
dziesięciu minutach rozwarły się na tyle, aby chuderlawy dzieciak,
taki jak on, mógł się przez nie przecisnąć. Teraz nadeszła
chwila prawdy. Podniósł słuchawkę i w tej chwili rozległ się
syntetyczny długi sygnał świadczący o tym, że pod grubą warstwą
ciemnobrązowej rdzy kryje się nadal sprawny aparat
telekomunikacyjny. Wyciągnął zdobyczną gazetę i położył ją
na aparacie. Odszukał interesujące go numery i pełen entuzjazmu
zaczął dzwonić. Pierwszy rozmówca poszukiwał osób młodych, a
to kryterium spełniał. Po krótkim oczekiwaniu nastąpiło
połączenie.
- Dzień dobry. Ja
w sprawie pracy - powiedział grzecznie.
- Dobry, a pan
dzwoni w czyimś imieniu?
- Nie, w swoim -
odrzekł zdezorientowany.
- Dziękuję,
szukamy kobiet - odparł rozmówca, po czym odłożył słuchawkę.
Następne
ogłoszenie wymagało już nie tylko spełnienia cenzusu wieku, ale
także wykształcenia i doświadczenia. Co prawda, spełniał tylko
pierwszy wymóg, ale liczył na wyrozumiałość. Wykręcił numer i
zaczekał.
- Tak? - odezwał
się damski głos w słuchawce.
- Dzień dobry,
dzwonię w sprawie pracy - powiedział równie grzecznie, co za
pierwszym razem.
- Niech się
zareklamuje - burknęła.
- Tak więc, mam
dziewiętnaście lat... - Bał się co będzie dalej. Myśli plątały
mu się wokół myśli „co dalej?”. Musiał wymyślić dalej,
ale to babsko na szczęście przerwało mu w połowie niewymyślonego
zdania.
- Za stary -
wrzasnęła.
- Co? - zdziwił
się. - Ale przecież tam były studia.
- I co z tego, nie
spełniasz kryteriów. Żegnam. - Rzuciła słuchawką.
Maciek pierwszy raz
w życiu stwierdził, iż jest starym dziadem. Dzwonił na inne
numery ze zdecydowanie mniejszą werwą, zawsze okazywało się, że
oferta jest już nieaktualna. Zdołowany złapał się za głowę.
Patrząc w dół, dojrzał wydrapany numer telefonu i nad nim napis
„Masz doła? To jest miejsce dla ciebie!”. Pomyślał: „Czemu
nie?” i wystukał rzeczony numer.
- Miejski Szpital
Psychiatryczny, słucham.
W pierwszej chwili,
będąc w szoku spowodowanym nazwą miejsca, do którego się
dodzwonił, chciał się rozłączyć, jednak po otrzeźwiającym:
„Jest tam kto?”. Zareagował. Przecież nie miał nic do
stracenia.
- Tak, jestem.
- O co chodzi?
- Szukam pracy.
- Na stanowisku
opiekuna?
- Tak - nawet nie
wiedział, na co się zgodził.
- A tak, mówili,
że kogoś szukają.
Maćkowi ulżyło,
po usłyszeniu tego zdanie. Dowiedział się jakie musi złożyć
dokumenty, co zrobił niezwłocznie i nawet nie zastanawiał się,
jaki charakter będzie miała ta praca. Miał nawet wszystkie
niezbędne dane lub były one osiągalne. Poza jednym. Adres. Nie
mógł przecież napisać, że mieszka w dawnej fabryce mebli. Więc
wykupił skrzynkę pocztową na poczcie, gdzie urząd skarbowy
przysłał mu później numer NIP.
W dzień rozmowy,
wczesnym rankiem, wybrał się na plażę, gdzie wziął prysznic
pośród zwałów śmieci, puszek i butelek po piwie oraz zalanych
cielsk ich właścicieli, a następnie przebrał się w najlepsze
ubranie, to znaczy, takie najmniej ostatnio noszone i udał się w
kierunku szpitala. Podczas rozmowy okazało się, że dyrektor
Rożdzewski był wyjątkowo mało zainteresowany potencjalnym nowym
pracownikiem. Za to oddziałowa Michalska, uśmiechając się
fałszywie, zachwalała nowe perspektywy wynikające z podjęcia
nowej pracy, nawet nie podejrzewając, że jej kandydat zgodziłby
się na gorsze warunki. Zważywszy, że nie było więcej chętnych
do pilnowania „nie zawsze zdrowych umysłowo”, umowę podpisał
jeszcze tego samego dnia.
I tak życie samo
napisało scenariusz, pozwalający mu egzystować.
[Nota: Te dwie
pierwsze rozmowy dobyłem naprawdę. Będąc młodym człowiekiem
kończącym studia (byłem trochę starszy), poczułem się jak stary
dziad. Innym razem, odczułem na własnej skórze odczułem, co to
znaczy dyskryminacja w zatrudnieniu ze względu na płeć. Ponieważ
większość ofert była w handlu, powstała dosyć ciekawa sytuacja,
w której istnieje przeświadczenie, że pracodawcy szukają facetów,
przy jednoczesnym braku dla nich ofert. Za ladą przecież musi stać
płeć piękna.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz