Opis bloga

Blog nie powstał w celu przypodobania się komukolwiek, ale też treść w nim zamieszczona nie jest w żaden sposób uwłaczający. Zawiera wiele wpisów i wypowiedzi na różnorakie kwestie, które w jakiś sposób mnie zaintrygowały. Można tutaj znaleźć działy poświęcone felietonistyce, opowiadaniom, wiersze, a także wpisy bezpośrednio odnoszące się do polityki.

piątek, 18 marca 2011

Zanapar 5 - Raport


Biblioteka rodowa Korneliuszy budziła zazdrość nie przez jakiś pęd do wiedzy, ale raczej dlatego, że tej wielkości księgozbiór był wyznacznikiem bogactwa. Na uwagę zasługuje fakt włączenia jej do Biblioteki Cesarskiej jako egzemplarze niezwykle cenne.”
„Historia Imperium. Tom II. Wiek Średni” Gnejusz Hipolit


Gabinet Lucjusza nie był urządzony z przepychem. Do ścian i podłogi przytwierdzono kilka szafek przepełnionych książkami. Były to głównie księgi rachunkowe, plany rozwojowe, mapy i raporty, które nagromadziły się przez okres sześćdziesięciu lat istnienia rodu. Ta którą sporządził Gabriel i przeglądał właśnie Lucjusz w wątłym świetle świec, też tam trafi po uważnym przestudiowaniu. Jednak w odróżnieniu od innych, ta miała szansę stać się czymś więcej niż tylko zbiornikiem kurzu.
- Więc jak mają się sprawy? - zapytał Lucjusz, sięgając po raport w świetle ledwo tlącej się świecy. To pytanie zawierało w sobie głębszy sens i odnosiło się nie tylko do bilansu zysków i strat.
Gabriel wpatrywał się w hipnotyczny płomień świecy nie mogący rozświetlić gabinetu Lucjusza.
- Słuchasz mnie? Jak sprawy? - zawołał.
- Słyszę. - Gabriel pocierał oczy - Ale jestem zmęczony.
- Odpoczniesz sobie zaraz po zdaniu raportu.
Gabriela wcale to nie ucieszyło, ale chcąc jak najszybciej mieć to za sobą, zdał jakiś skrótowiec:
- Udało się sprzedać żelazo i drewno po zadowalającej cenie, z wełną było gorzej, jednak nie mamy na co narzekać. Jeśli jednak chodzi o broń, to ją rozchwytywano, poszła za pięciokrotność tego co zapłaciliśmy. W zamian kupiliśmy przyprawy, jedwab, zło to i kamienie szlachetne. Jednak zdarzyła się tragedia. - Wysłuchujący spokojnie do tej pory Lucjusz, zaniepokoił się. - „Ofelia” rozbiła się o Skały Taletańskie. Część towaru uratowaliśmy, ale straciliśmy jakieś pięć tysięcy cezarów, plus okręt - kontynuował Gabriel - Rozgłosiłem plotkę, że zaatakowali ich piraci z Wysp Suryjskich. To powinno podbić cenę i częściowo powetować nam straty.
- Dobrze zrobiłeś. - Lucjusz oderwał wzrok od raportu i skierował go na syna. - A jak u Samira? Nadal chętnie współpracuje?
- Wdał się w awantury z innymi pustynnymi watażkami. Co gorsza Hanici mu się zbuntowali i zajęli Alię. Musieliśmy mu pomóc odzyskać kontrolę. Nie mogę uwierzyć, że oni nadal bronią się tak prymitywnymi metodami. Po tygodniu było po wszystkim. Może właśnie dlatego broń się tak szybko rozeszła?
- Nagrabiłeś trochę?
- Jasne, ale to raczej były śmiecie - kontynuował. - Sprzedałem to jeszcze przed powrotem.
Niezręczna cisza dawała o sobie znać. Lucjusz kartkował powoli raport syna. Kartka po kartce, aż wreszcie trafił na wzmiankę o jakiejś nowej sekcie, panoszącej się wśród niektórych tamtejszych plemion.
- Co to za sekta? - zapytał Lucjusz.
- Nie nawiązaliśmy z nimi bezpośredniego kontaktu, więc trudno jest oddzielić użyteczne informacje od plotek. Mamy jednak pewien obraz. Przewodzi im niejaki Zanapar, co w ich języku oznacza tyle co „zbawca”. Wątpię, aby stanowili zagrożenie dla naszych interesów, są raczej pokojowi, czerpią z dawnych religii. Jest tam jednak coś nowego. Uważają, że wszyscy ludzie są równi. - recytował zdawkowo zwroty uprzednio zapisane w raporcie.
- Co? Wszyscy z plemienia? - uśmiechną się starzec. - To dlatego lgną do tego, chcą obalić starszyznę. Co jak co, ale nam to zagraża.
- Nie, powiedziałem „wszyscy ludzie”. Wszyscy bez względu na przynależność plemienną, etniczną czy status civilitatis.
- Nie rozumiem. - Zmarszczył swoje i tak już pomarszczone czasem czoło i rozkładając ręce dokończył wypowiedz - Przecież ludzie nie są równi.
- Nie wiem czy jest ktoś kto to rozumie, ale jest możliwość wykorzystania takiej idei. Równymi przecież musi ktoś rządzić.
- Masz rację - potwierdził Lucjusz.
Atmosfera wyraźnie się rozluźniła, lecz nic w tym dziwnego. Najgorsze co mogło spotkać Gabriela, to posądzenie o złe zarządzanie majątkiem, a to w handlu zawsze przypominało hazard. Teraz, gdy już przez to przebrnął i nic mu nie zarzucono, mógł odetchnąć z ulgą.
- Co tutaj robił Filon? - zapytał, udając pewność siebie.
- A jak myślisz? - Lucjusz spojrzał na Gabriela. - Przypełzł tutaj, by wymusić więcej kasy.
- Miał chociaż jakieś argumenty? - zadając to pytanie
- Tak... bo jest arystokratą. - Drwina w głosie była dosyć jednoznaczna.
- Bezczelny buc - zaśmiał się. - Powinniśmy go ogołocić z reszty.
- Pomyślałem to samo, ale ostatecznie wpadłem na inny pomysł.
- Mila? - zapytał retorycznie ojca próbując przypomnieć sobie jak ona w ogóle wygląda.
- Tak. - Lucjusz zaczął wywijać ręką zupełnie jakby oganiał się od natrętnej muchy - Wejdziemy z nimi w kolejny układ.
- Tym razem matrymonialny?
- A właśnie. Gdzie ten dzieciak - zastanawiał się Lucjusz.
- Poszukam - odrzekł Gabriel, po czym wstał i już chciał zniknąć za drzwiami, gdy Lucjusz przywołał go do porządku.
- Jeszcze nie skończyliśmy!
Gabriel zatrzymał się i spojrzał na pobladłego ojca wpatrzonego w ścianę. Już chciał iść gdy starzec zapytał jakby nieśmiało, albo w strachu.
- Czy... - przełkną ślinę – Czy coś o nim słyszałeś?
Gabriel nic nie odpowiedział. Po prostu odwrócił głowę, spuścił wzrok i wyszedł bez słowa. Niby co miałby mu odpowiedzieć osobie, która straciła pierworodnego. Nazywał się Liwiusz. Ojciec rodu wiązał z nim nie lada plany. Nie miesza się bezmyślne w sytuacje, z których mogłyby wyniknąć afery, jak miał w zwyczaju Gabriel. Z drugiej strony ta rodzinna tragedia rodzinna rozwiązała jeden z jego problemów. Od 17 lat jest pierwszym w kolejce dziedzicem fortuny rodowej Korneliuszy.
Wychodząc z gabinetu skierował swoje kroki prosto do biblioteki, znajdującej się po przeciwnej stronie pomieszczenia, w którym jeszcze niedawno przebywał sługa Filona. Tam w głębi korytarza otworzył kolejne drzwi. Biblioteka wyglądała interesująco. Było to wysokie pomieszczenie, które od podłogi do samego sufitu wypełniono kartami zapisanymi myślami dawnych myślicieli, filozofów i strategów. Jednak Gabriel widział tam tylko zgarbionego nad pulpitem małolata marnującego swoje życie na mrzonki.
- Wiktor! Gdzie twój brat?! - krzykną jakby był na niego zły.
Mógłby powiedzieć coś w stylu "Witaj!", albo "Jak się masz!", ale po tylu latach nikt już tego od niego nie oczekiwał, więc wypowiedział jedynie prowokacyjne:  
- Też się ciesz że cie widzę. - dokończył - Skąd mam wiedzieć? Pewnie znowu baluje i umniejsza ci spadek.
- Uważaj na słowa! Masz go znaleźć i przyprowadzić - oznajmił jednoznacznie. - Teraz.
Fakt faktem młody miał rację. Jeśli Gabriel czegoś się bał, to ograniczenia  władzy, wydziedziczenia i utraty majątku. Bibliotekę zaczął kompletować założyciel rodu Kornel. Uchodził on za gbura i bezmyślnego osiłka oraz analfabetę, jednak nie była to do końca prawda. Wierzył, iż edukacja swoich dzieci pozwoli im na osiągnięcie tego, co jest poza jego własnym zasięgiem. To układało się różnie. Jego syn Lucjusz, okazał się być pojętnym uczniem, podobnie Wiktor i jego wuj Liwiusz, za to Gabriel i Tytus szczerze nie znosili tego miejsca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz