Opis bloga

Blog nie powstał w celu przypodobania się komukolwiek, ale też treść w nim zamieszczona nie jest w żaden sposób uwłaczający. Zawiera wiele wpisów i wypowiedzi na różnorakie kwestie, które w jakiś sposób mnie zaintrygowały. Można tutaj znaleźć działy poświęcone felietonistyce, opowiadaniom, wiersze, a także wpisy bezpośrednio odnoszące się do polityki.

sobota, 20 sierpnia 2011

Ekologia i energetyka ekologiczna – głos krytyczny


Jeszcze kilka lat temu, za otwarte przyznawanie się do popierania energetyki atomowej, można było być uznanym, łagodnie mówiąc, za wariata, albo idiotę. Winę za taki stan rzeczy ponosi telewizja, a raczej emitowane w niej filmy i seriale straszące co jakiś czas atomowym holocaustem. Ostatnio nawet w kinie amerykańskim ten temat zaczyna przebrzmiewać, a nasza sytuacja gospodarcza sprawia, że będziemy musieli porzucić status jednego z ostatnich państw w Europie polegających na elektrowniach węglowych i nieposiadających ani jednej elektrowni atomowej.

Jak zauważył Patrick Moor, założyciel radykalnej organizacji proekologicznej Greenpeace, wielu działaczy nie ma ani naukowej, ani nawet zasadniczej wiedzy na temat ekosystemu, ani technologi służących produkcji energii. Możemy się o tym przekonać sami, zadając „ekologom” pytanie o istotę ekologii. Najpewniej usłyszymy od zaskoczonego młodego człowieka sklecony naprędce tekst w stylu „ratowanie środowiska naturalnego”, „sprzątanie i segregowanie śmieci”, albo „dbanie o to żeby nie wyginęły zwierzęta i rośliny”. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie jest to ważne, ale wiedza na temat samej ekologii wydaje się niezbędna. Wszystkie definicje ekologii, na jakie natrafiłem, brzmią bardzo podobnie w swoim wydźwięku. Najbardziej rozpowszechniona określa ją jako „naukę o strukturze i funkcjonowaniu przyrody i badającą oddziaływanie między organizmami oraz między organizmami a środowiskiem”. Ta behawiorystyczna definicja nie mówi nic o wyżej wymienionych działaniach, a tylko o badaniu i rodzajach klasyfikacji naukowej. Wszystko, co za nią wykracza, jest tak naprawdę ekologizmem. Zgodnie z drugą częścią tej reguły można się nawet pokusić o stwierdzenie, że takie działania człowieka jak budowa drogi, podpalenie lasu i polowanie na zwierzynę łowną, także spełniają kryteria ekologii.

Współczesna wizja ekologi powstała w wyniku fuzji kilku dziedzin naukowych niekoniecznie wiążących się z przyrodą, a raczej z polityką, propagandą, marketingiem, handlem i nie zawsze jasnych powiązań z przemysłem. Na przełomie lat 80 i 90 ubiegłego wieku, wiele zachodnich partii komunistycznych utraciło finansowanie, które przez większą część stulecia płynęło bezpośrednio z ZSRR. Ugrupowania te zareagowały na nową sytuację zmianą ideologii politycznej, nadpisując do niej motywy ekologiczne i środowiskowe. Wskutek tej zmiany przyklejono do nich pogardliwe określenie „arbuzy”. Dziś są oni zauważalną siłą w Niemczech i Hiszpanii.

W ostatnich latach ugrupowania nazywające siebie ekologicznymi, słynęły co najwyżej z nastawienia na medialność. W przypadku słynnej Rospudy nie było konieczności przykuwania się do drzew ani wykupywania gruntów. Wystarczyło poinformować instytucje europejskie, że jeden z rejonów chronionych programem Natura 2000 ma zostać zniszczony. Wtedy Unia Europejska sama podjęłaby działania zmierzające do zmuszenia strony polskiej do zmiany planów, a przypominam, że wygrana w takiej sytuacji jest wyjątkowo mało prawdopodobna. Jakiś czas temu Greenpeace zaangażował się w akcję „Stop chlorowanej wodzie”, podczas gdy od chloru nikt nie umarł, a od brudnej wody chorują miliony. Innym razem przedstawiciele Greenpeace wspięli się na jeden z kominów elektrowni w Bełchatowie i wymalowali na nim napis CO2, aby wskazać na truciciela środowiska. Fakt, że z tego konkretnego komina wydobywała się jedynie para wodna, najwyraźniej nie miał dla nich żadnego znaczenia. Apokaliptyczne wizje rozsiewane przez ekologów często bywały przesadzone. Klub Rzymski w latach 60 ogłosił, że do roku 2000 w Polsce warunki klimatyczne pozwolą na zbieranie plonów dwa razy do roku. Pomimo aż takich rozbieżności, badania nad degradacją środowiska przyniosły niektórym działaczom wymierne korzyści w postaci nagród Nobla. Zawsze były one kontrowersyjne, lecz nawet gdy oznajmiali, że znowu się pomylili, wyznaczali tylko nowe daty. Ostatnią taką pomyłkę, odnośnie do topnienia lodowców, obliczono na ledwo 300 lat. W takiej sytuacji wszyscy badacze zaczynają uchodzić za bandę oszołomów.

Hasła odnoszące się do zachowania przyrody w stanie niezmienionym nie mają sensu i z całą pewnością nigdy go nie zyskają. Warunki klimatyczna na globie ziemskim zmieniają się niemal od początku jego istnienia, więc pomysł na zatrzymanie procesu trwającego miliardy lat, wydaje się wyjątkowo mało trafiony. Podobnie mało logiczne jest usilne ratowanie zwierząt i roślin. W historii Ziemi gatunki zawsze ginęły, a kilka razy dochodziło do prawdziwych pogromów i wymierania nawet 80% wszystkich organizmów żywych. Do ciekawostek należy fakt, że do pierwszego wielkiego wymierania przyczynił się tlen, właśnie ten pierwiastek, bez którego nie możemy żyć. Warto zaznaczyć, że Matka Natura nie znosi próżni i szybko wypełnia pustkę ewolucyjną. Inną kwestią jest propaganda, zgodnie z którą wszystko, co zostało wytworzone przez naturę, jest z definicji lepsze od tego, co wykonano przemysłowo. Można to obalić w bardzo prosty sposób. Lista trucizn wytworzonych przez samą naturę jest nadzwyczaj długa: rycyna, dwutlenek węgla, czad, ozon, dioksyny, jady pajęcze i węży oraz każda inna substancja w dużym stężeniu. Żeby było śmieszniej, to na pikiety przeciwko niszczeniu przyrody zjeżdżają się samochodami, pociągami, albo rowerami wykonanymi przecież przemysłowo. Wprowadzenie w życie haseł takich grup anarchistyczno-ekologicznych, oznacza tak naprawdę zahamowanie postępu technicznego i jednocześnie nieużywanie komórek oraz komputerów, dzięki którym szerzą swoją nachalną propagandę, ponieważ zużywają energię i do ich wytworzenia potrzeba kilkudziesięciu różnych metali. Nie mam wątpliwości, że skończyłoby się to ostatecznie zmniejszeniem poziomu życia, a to wykruszeniem sporej liczby samych sympatyków tych ugrupowań.

Takie paradoksy widać także w marketingu i handlu. Jeśli coś się źle sprzedaje lub jest zbyt drogie, dodaje się do jego nazwy przyrostek „ekologiczny”. W ten oto sposób droższy cukier trzcinowy stał się cukrem ekologicznym, a drogi samochód z dublowanym silnikiem samochodem ekologicznym. W ten prosty sposób coś, czego dotąd nie potrzebowaliśmy, albo mogliśmy zakupić w tańszej wersji, stało się czymś elitarnym i nieszkodzącym środowisku, a więc potrzebnym. Co to ma wspólnego z podaną na początku definicją ekologii? Absolutnie nic. Więc jak to się stało, że mamy teraz do czynienia z zalewem (często wysoce przetworzonych) towarów z przedrostkiem „eko” oraz idealistyczno-fanatycznie nastawionych młodych ludzi, do których nie dociera nic, co nie zgadza się z ich wąskim światopoglądem streszczającym się w słowach „cywilizacja techniczna i wysoce uprzemysłowiona jest zła”. Gdyby to była prawda to musiałbym założyć, że tryb życia społeczności nieprzemysłowych typowy dla Trzeciego Świata jest lepszy od naszego, ale tak nie jest. W tamtych częściach świata zdecydowanie mniej dba się o przyrodę niż w świecie zachodnim. W Ameryce Południowej mówi się wprost, że „Europa (która zdążyła wytępić większą część lasów i zwierzyny) jest wystarczająco bogata, aby móc pozwolić sobie na ochronę przyrody, oni są biedni, a chcą osiągnąć zachodni stopień bogactwa i nie stać ich na takie działania”. To jednak nie wyjaśnia, dlaczego na siłę zmienia się nazwy produktów w sposób zupełnie nielogiczny. Rozwiązanie tej zagadki znajduje nie w naukach przyrodniczych, lecz ekonomi i... informatyce. Część z was słyszało pewnie o dotcomach i ich spektakularnym upadku. Na ostatnim przełomie wieku doszło do dość ciekawych spekulacji. Na fali postępu informatycznego wiele firm zaczęło bardzo dużo zarabiać na giełdzie dzięki poszerzaniu działalności o internet, a nawet jeśli tylko zapowiedziały, że mają zamiar taką podjąć. Wszystko runęło niczym domek z kart, gdy okazało się, iż firmy te nie są w stanie generować zadowalających faktycznych zysków. Mamy tutaj podobny schemat. Usiłuje się stworzyć nowy rynek poprzez nadbudowę ideologiczną i zmiany nazewnictwa produktów już istniejących. Niewątpliwie te tendencje odejdą w końcu do lamusa, ale nie będzie to tak szybkie, jak w przypadku dotcomów. Przede wszystkim generują one zyski, często spore, dlatego ten rodzaj handlu zacznie się coraz bardziej rozdrabniać na nurty coraz bardziej abstrakcyjne względem przyrody, aż w końcu zupełnie się rozmyją i znikną. Dlaczego? Tu nie chodzi o przyrodę tylko o handel i pieniądze. Stan ekologizmu handlowego nie może więc trwać wiecznie. Prowadzi to do pewnego zasadniczego pytania. Czy ekologizm handlowy jest zły? Pewnie was zadziwię, ale odpowiem „nie”. Podobnie jak dotcomy dały impuls do działania i przyśpieszyły budowę infrastruktury informatycznej o kilkadziesiąt lat, tak ekologizm handlowy może mieć pozytywne skutki. Przede wszystkim zarabia się na handlu i pośrednictwie, zapewnia pracę wielu osobom także z krajów Trzeciego Świata oraz wzrasta świadomość konsumencka. Sam nazwałbym to raczej „niezamierzonymi wypadkami przy pracy”, ale to nie zmienia faktu, że należy zaliczyć je po stronie plusów.

Szczególnie potępianą przez ekologów jest energetyka jądrowa. Geneza tego lęku sięga połowy lat 80. 26 kwietnia przypadła 24 rocznica wybuchu reaktora jądrowego w Czarnobylu. Tamtego pamiętnego dnia mentalność uległa zmianie. Wiele środowisk zaczęło promować alternatywne źródła pozyskiwania energii jako „bezpieczne”. Owszem nie potrzebują dla swojego działania materiałów radioaktywnych, ale za to nie są w stanie wyprodukować wystarczająco dużej ilości energii i same w sobie generują problemy innego rodzaju. Tak zwane alternatywne środki pozyskania energii nie są doskonałe. Po pierwsze elektrownie wodne stawia się na rzece. Oznacza to postawienie tamy i wykupienie rozległego terenu, który ma zostać zalany. Elektrownie wodne często przerywają naturalne trasy wędrówek ryb np. łososi albo powodują tworzenie się toksycznych substancji, co możemy zaobserwować chociażby na zbiorniku Jeziorsko. Jest to zaprzeczenie idei, jakimi szczycą się ekolodzy i dlatego teraz tego typu elektrownie są wyburzana. Ogniwa słoneczne z kolei mogą pobierać energię nawet w niepogodę. Można je zamontować na dachu domu, ale nie posiadają dużych możliwości produkcji energii i po uszkodzeniu 1 lub 2 ogniw w panelu, wydajność całości radykalnie spada. W praktyce jest to najczęściej jedynie uzupełnienie do klasycznie pojętej energii. Więc może elektrownie wiatrowe? Także nie są idealnym wyjściem. Uchodzą za „mało problematyczne, tanie i na tyle efektywne, że będą mogły wyeliminować konwencjonalne elektrownie, a w przyszłości także atomowe”. Takie słowa słyszałem kilka lat temu. Niestety technologia i zwykła matematyka nigdy nie dawały podstaw do takich twierdzeń. Technologia oczywiście stale idzie do przodu podnosząc wydajność turbin, ale i tak nigdy nie dorównają one elektrowniom konwencjonalnym. Producenci turbin oferują duże osiągi 5 KW przy średnicy łopat 4 metrów albo 1 MW przy średnicy łopat 50 metrów. W porównaniu z elektrownią w Bełchatowie produkującą 4440 MW wiatraki wyglądają śmiesznie. Z prostej matematyki wynika, że jeśli chcielibyśmy zamknąć jedną jedyną elektrownię w Bełchatowie, to musielibyśmy wznieść 4440 dużych wiatraków. Czy to zrównoważyłoby nasze potrzeby energetyczne? Nie. Wymieniona liczba reprezentuje górną granicę tego, na co je stać, a taką prędkość osiągają przy odpowiedniej prędkości wiatru, która w zależności od ukształtowania terenu może mieć miejsce przez 1/2 roku, 1/3 roku, albo w ogóle, ponieważ mamy na polskim terytorium rejony ciszy wiatrowej. Nawet jeślibyśmy wznieśli 13320 takich wiatraków, czyli 3 razy więcej, to i tak nie mamy pewności czy wiatr w tym konkretnym roku będzie wiał z odpowiednią siłą. Trzeba ich postawić znacznie więcej. Buduje się je z gotowych elementów, przywiezionych na miejsce budowy, a ustawia przy pomocy ciężkiego sprzętu budowlanego np. dźwigów i koparek. Nie jest to tania ani prosta operacja, ponieważ niektóre elementy potrafią ważyć grubo ponad 100 ton. Duże wiatraki wbrew pozorom są dość delikatne, wymagają także szczególnej konserwacji. Z ruchomych części bez przerwy wycieka olej i w mechanizmie stale gromadzą się owady i piach. Koszt całkowitego zastąpienia elektrowni w Bełchatowie wiatrakami byłby więc tak gigantyczny, że nikt się na to długo nie zdecyduje. Tym samym wiara w zastąpienie elektrowni konwencjonalnych przez farmy wiatrowe okazuje się być mrzonką. Jednak zupełne zrezygnowanie z siłowni wiatrowych także nie wydaje się właściwe. Nigdy nie słyszałem, aby czyjeś domostwo uniezależniło się od dostaw energii płynącej z elektrowni dzięki panelom słonecznym czy wiatrakom, lecz sama możliwość pozyskania energii z jak największej ilości źródeł jest warta rozważenia. Powinny się nad tym zastanowić zwłaszcza osoby zamieszkujące tereny odizolowane od świata lub takie, którym z różnych przyczyn nie może być dostarczona wystarczająca ilość energii elektrycznej. Wiatraki można zbudować bezpośrednio na polu, które można uprawiać, nie produkują zanieczyszczeń, budowa wcale nie trwa długo, a technologia jest prosta do bólu. Teoretycznie każdy, kto posiada pewną wiedzę na temat silnika elektrycznego oraz elektryki może zbudować niewielką turbinę we własnym zakresie. Naprawa także nie jest szczególnie skomplikowana. Problematyczne może się jednak okazać umieszczenie jej na odpowiedniej wysokości. Jak wspomniałem, wszystkie te nowinki związane z pozyskiwaniem energii są dobre, ale na niewielką skalę, w miejscach odizolowanych, dalekich od miast i linii wysokiego napięcia. Jednakże twierdzenie jakoby można porzucić elektrownie konwencjonalne i atomowe na rzecz odnawialnych źródeł energii w świetle obecnych technologii trąci utopią, ponieważ lwią część energii pochłania przemysł. Z tego samego powodu deklaracje pani kanclerz Angeli Merkel należy potraktować jako działania czysto PR-owskie.

Obecnie wszystkie państwa graniczące z Polską posiadają przynajmniej jedną elektrownię atomową, nawet Holendrzy, których symbolem stał się wiatrak i „ekologiczne podejście do życia”, posiadają dwie elektrownie atomowe, Niemcy posiadający najwięcej wiatraków posiadają aż kilkanaście elektrowni atomowych, a Francja już dawno oparła swoją energetykę o atom. W porównaniu do konwencjonalnych sposobów pozyskania energii, elektrownia atomowa jest śmiesznie tania. Co jakiś czas trzeba oczywiście rozwiązać problem utylizacji odpadów, co czyni ją droższą, lecz nie zmniejsza to efektywności pozyskiwania energii. Przy dyskusji o energetyce jądrowej pojawia się zazwyczaj opinia o możliwości powtórki z historii. Wybuch w Czarnobylu był efektem wieloletnich zaniedbań i nieprowadzenia niezbędnych testów, na które zdecydowano się owej nieszczęsnej nocy. Elektrownia atomowa w Czarnobylu posiadała 4 reaktory grafitowe typu RBMK (Reaktor Kanałowy Wielkiej Mocy). Miał on swoje zalety, np. był bardzo wydajny, nawet w porównaniu z zachodnimi konstrukcjami BWR (Reaktor Wody Wrzącej), jednak obecnie uznaje się go za przestarzały. Ciekawą rzeczą jest, że pomimo tego strachu i łatwości dostępu do informacji, tak niewiele osób wie, jak działa reaktor atomowy. Wykorzystuje on naturalną skłonność reakcji dwóch izotopów uranu, z których tylko jeden jest rozszczepialny. Izotop 235 wysyła neutron do izotopu 238, który następnie zmienia się w pluton. Opisany proces powoduje wydzielanie sporej ilości ciepła. W tym przypadku ogrzewa ono wodę pod dużym ciśnieniem w obiegu pierwotnym. Ta podgrzewa wodę w obiegu wtórnym, który napędza turbinę i generuję energię. Materiały promieniotwórcze nie mają bezpośredniej styczności z otoczeniem i nie ma niebezpieczeństwa skażenia. Niedawne wydarzenia w Japonii przedstawiano w sposób zdecydowanie przesadzony. Zagrożenie wynikało z budynków elektrowni, które nie miało wiele wspólnego z aktywnością materiałów promieniotwórczych. Ciekawostkę jest fakt, że Hiroszima i Nagasaki, jedyne dwa miasta zniszczone wskutek umyślnego użycia broni atomowej zostały odbudowane i zasiedlone, a ofiary tej broni żyją do dziś. Podobnie w rejon Czarnobyla powracają lasy oraz zwierzyna, a „wycieczki z dreszczykiem” w tamte rejony są bardzo modne. Przed promieniowanie radioaktywnym należy mieć respekt, ale paniczny strach nie jest uzasadniony, ponieważ wszystko, z czym many do czynienia wytwarza pewną ilość promieniowania. Wyjątku nie stanowią ściany naszych domów i kurz z odkurzacza. To samo tyczy się odpadów radioaktywnych. Cała materia we wszechświecie, w tym ta, która buduje nasze ciała, powstała wskutek sił termojądrowych. Mówiąc krótko i wprost, sami jesteśmy odpadem jądrowym.

Jak każdy wolałbym mieć czyste powietrze i oglądać świat miłości, ale jest to całkowicie nierealne. Nie jesteśmy w stanie zmienić procesów klimatycznych, które zaczęły się jeszcze przed powstaniem życia na Ziemi. Musimy też zapewnić możliwość rozwoju ekonomicznego, a zwłaszcza zapotrzebowanie energetyczne. Idealistycznie nastawieni działacze nie zmienią sytuacji, ponieważ świadomie lub nie stali się częścią machiny nie zawsze mającej coś wspólnego z przyrodą, a dużo ze światową polityką i gospodarką. Za to inni zaczęli, zarabiać wykorzystując eko-modę.

[Nota: Są to połączone artykuły pisane od 28 kwietnia 2010 r.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz