Opis bloga

Blog nie powstał w celu przypodobania się komukolwiek, ale też treść w nim zamieszczona nie jest w żaden sposób uwłaczający. Zawiera wiele wpisów i wypowiedzi na różnorakie kwestie, które w jakiś sposób mnie zaintrygowały. Można tutaj znaleźć działy poświęcone felietonistyce, opowiadaniom, wiersze, a także wpisy bezpośrednio odnoszące się do polityki.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

„Arjuna – córka Ziemi” serial ekologiczny


Jak wiadomo, filmowcy czerpią z różnych źródeł, nawet jeśli nie zawsze je rozumieją. Do takich należy także zaliczyć ekotrendy. Efekt takich prac bywa różny i najczęściej jest niezrozumiały albo wręcz pomijany. Jedną z ciekawszych takich produkcji jest japoński 13-odcinkowy serial z 2001 roku „Arjuna - córka Ziemi” (jap. Chikyū shōjo Arjuna) wydany u nas w 2004 roku przez firmę Vision i w niniejszym artykule będę się posługiwał właśnie tą wersją. Serial i zamieszczone w nim informacje spotkały się ze sporą krytyką, zwłaszcza ze strony osób, które często otwarcie przyznawały, że nie obejrzały więcej niż 2 pierwsze odcinki. Szczerze mówiąc, sam jej nie polecam, ale w odróżnieniu od nich obejrzałem ją w całości, wynotowałem najciekawsze/najbardziej kontrowersyjne informacje i skonfrontowałem je z rozsądkiem oraz nauką, a także zastanowiłem się, dlaczego niektóre wątki wzbudziły aż takie kontrowersje.


Energetyka jądrowa

Już na pierwszy ogień poszła uwaga... energia atomowa. W serii możemy usłyszeć teksty w stylu, że budowa elektrowni jest tak droga, iż nigdy się nie zwróci, a konieczność zagospodarowania odpadów uczyni ją bardzo drogą, elektrownie atomowe są niebezpieczne, albo że Japończycy mogliby zupełnie zrezygnować z elektrowni atomowych, gdyby tylko wytrzymali dwa tygodnie upałów bez klimatyzacji.

Zacznijmy od tego, że budowa wszystkiego jest droga i nieważne czy będziemy mówili o budynku mieszkalnym, fabryce czy jakiejkolwiek elektrowni. Oczywiście takie koszty prasują się różnie w zależności od tego, z czym mamy do czynienia, ale to nie zmienia faktu, że za każdym razem jest on olbrzymi. Należy zaznaczyć, że prąd, który mamy w gniazdku, nie jest tym samym, który wysyła do nas elektrownia. Przy każdej elektrowni należy postawić instalację zmieniającą jego właściwości tak, aby nadawał się do wysyłki. Później oddzielna instalacja położona niedaleko naszego miejsca zamieszkania przekształca go tak aby nie był groźny dla nas ani dla naszych urządzeń. Taka sieci nie może być tania w budowie i utrzymaniu. Ale twórcy posunęli się dalej. Twierdzili, że energetykę jądrową porzucano, bo jest droga i niebezpieczna. To nieprawda. Zmniejszenie się ilości elektrowni jądrowych było związane z końcem zimnej wojny, koniecznością redukcji arsenałów jądrowych oraz tym że wiele państw produkowało za dużo energii (Francja ją sprzedaje).

Ze względów technicznych nie jestem w stanie obliczyć, ile zużywają energii japońskie klimatyzatory i na ile należałoby je wyłączyć celem zaoszczędzenia tak dużej ilość energii elektrycznej, która pozwoliłaby na rezygnację z energii atomowej. Jednakże fale upałów nieraz udowadniały, jak bardzo klima jest potrzebna. Na skutek wysokich temperatur w roku 2003 w Paryżu i Chicago zmarło tyle osób, że zabrakło miejsca w kostnicach (wliczając miejsca dla ofiar katastrof lotniczych). Nie jest to oczywiście wina ludzkiej działalności, ponieważ podobne zdarzenia odnotowywano w Europie i USA także w XIX wieku i nikt nie winił za to działania człowieka.

Oddzielna kwestia to odpady. Należy tu zaliczyć pręty uranowe, to także zużyty sprzęt i ubrania ochronne. Sprzęt i ubrania najlepiej zutylizować, lecz zużyte pręty można przywrócić do stanu używalności. Pręt jest zużyty, gdy zawartość plutonu wzrośnie w nim do kilku procent, czyli jest w ponad 90% dobry. Jeśli pozbędziemy się plutonu i zastąpimy go odpowiednim izotopem uranu, uzyskamy pręt uranowy gotowy do użycia.

Czy należy się bać? Nie do końca. Promieniowanie radioaktywne zawsze nam towarzyszyło i w dalszym ciągu towarzyszy. Pierwiastki promieniotwórcze nie urwały się nagle z księżyca, od zawsze występowały w przyrodzie. Wiele z nich jest wykorzystywanych w medycynie i ten fakt jakoś nikogo nie szokuje. Z drugiej strony musimy skądś pozyskać energię, a twierdzenie, że można ją trwale zastąpić tą pochodzącą z paneli słonecznych czy wiatraków jest na ten moment kpiną.

Chciałbym przypomnieć kilka faktów dotyczących Kraju Kwitnącej Wiśni. Japonia jest krajem położonym na wyspach pochodzenia wulkanicznego, nieustannie nękanym przez trzęsienia ziemi i tajfuny, a samo słowo „tsunami” jest słowem japońskim. Reaktory, o których tak ostatnio było głośno, zostały zbudowane w latach 70-tych i niebawem miały zostać poddany modernizacji, a mimo to przetrwały niejedno trzęsienie i zjawisko atmosferyczne. Dodatkowo zastanawia mnie jeszcze jedna, a w zasadzie trzy rzeczy. Hiroszima i Nagasaki, jedyne dwa miasta umyślnie zniszczone w wyniku ataku broni atomowej zostały odbudowane i zasiedlone, a w rejonie Czarnobyla odradzają się lasy i powracają zwierzęta. Pomyśleć, że zgodnie z przekonaniem wielu osób na terenach skażonych może wyrosnąć jedynie radioaktywna pustynia. Takich ciekawostek jest znacznie więcej.


Żywność bliska naturze i przemysłowa

W 3 odcinku główna bohaterka zostaje porzucona w leśnej głuszy Alp Japońskich. Sama musi zatroszczyć się o pożywienie i schronienie. Pomijam absurdalność tej sytuacji, ale we współczesnych miastach nie ma wielu osób, wiedzących co nadaje się do zjedzenia, jeśli nie jest podpisane i opakowane. Nie jesteśmy jeszcze tak bezradni, jak amerykanie odpowiadający na pytanie o pochodzenie danego produktu nazwą sklepu, ale idziemy w podobną stronę. Przecież my też wyjazdy „pod chmurkę” zaczynamy od wizyty w supermarkecie. Powinniśmy sobie czasem zadać jedno z takich pytań. Która część cisowca jest jadalna? Która część rabarbaru jest niejadalna? Które owoce leśne są jadalne? Jaką roślinę łąkową możemy użyć jako pieprz? Zgodnie ze sztuką kulinarną Krety nie ma zbędnych roślin, na całym świecie jada się kwiaty, a w Azji południowo-wschodniej przysmakiem są owady. To tylko kwestia smaku i pohamowania obrzydzenia. Bezpośrednio w przyrodzie jest mnóstwo pożywienia, jednak jeśli nie wiemy, gdzie szukać możemy skończyć smutno i w bólach. Podobnie można zapytać o to skąd czerpać wodę pitną? Podobno w górach jest ona tak czysta, że można ją pić bezpośrednio z rzeki. Nic bardziej mylnego. Bohaterka prawie zatruła się wodą (jak się okazało) przepływającą przez dzikie wysypisko śmieci i przeterminowanych leków. Ta sytuacja była przejaskrawiona i obliczona na odpowiedni skutek, lecz to nie zmienia faktu, że nigdy nie należy pić niegotowanej wody z niepewnego źródła. Nawet nie mam na myśli wymienionych zanieczyszczeń. Coś mogło najzwyczajniej w świecie paść kilka metrów wyżej.

Później pojawia się motyw masowego przetwórstwa żywności. W tym, że prawie żaden przemysłowy producent żywności nie chce pokazać mediom swoich linii produkcyjnych, nie ma nic nadzwyczajnego. Chcąc zejść z ceny stosują substancje, których widok nie wygląda zachęcająco, a część jest po prostu oszustwem. Dla przykładu pewien pasztet sprzedawany dla ludzi ma mniej mięsa niż podobny produkowany z myślą o kotach.

Przemysłowy chów zwierząt wiele razy prowokował choroby. Choroba o nazwie pryszczyca jest znana od wieków, ale „choroba wściekłych krów” jest zarazą, którą sprowadziliśmy na siebie na własne życzenie. Zgodnie z zasadą „nic nie może się zmarnować” farmerzy karmili zwierzęta odpadkami z ubojni albo wprost padłymi przedstawicielami swojego gatunku. Takich przykładów chciwości jest znacznie więcej, kurom wstrzykuje się estrogen, aby ich mięso było delikatniejsze, a bydło karmi się paszą z domieszką trutki na szczury, aby mięso zyskało czerwony kolor.

Inna kwestia to standaryzacja rozmiarów owoców i warzyw celem ułatwienia transportu. W naturze owoce i warzywa mają różne kształty i rozmiary, a to, co możemy zobaczyć na tackach w supermarketach, wygląda zupełnie, jakby zostało sklonowane. Taki towar łatwiej jest przewieść i sprzedać. Wszyscy też znamy inne przykłady standaryzacji np. regulacje europejskie o dopuszczalnej krzywiźnie banana i marchewki wymuszone niegdyś przez wielkie sieci sprzedaży. Nie chce powiedzieć, że produkcja przemysłowa żywności jest zła, ponieważ zażegnała ryzyko masowego głodu w państwach korzystających z takiego systemu. Umożliwił on także umocnienie kontroli nad produkcją żywności, a przez to zmniejszył ryzyko zatrucia żywności. Jeszcze niedawno zatrucia pokarmowe np. sporyszem nie były niczym szczególnie nadzwyczajnym. Dziś takie przypadki są rzadkie.

Więc może żywność „ekologiczna” jest zdrowsza? Ten temat także został poruszony. Bardzo często nie ma żadnej różnicy między produktami z dopiskiem „eko” a produktami hodowanymi i przetwarzanymi z punktu widzenia maksymalizacji zysków. Ów dopisek jest dodawany jedynie ze względów marketingowych.

W serii można też znaleźć tezy o wątpliwej jakości. Do takich należą twierdzenia, że owady zjadają chore części roślin, czy możliwość zażegnania światowego głodu przez rezygnację z co piątego posiłku.


Zdrowie, leki i medycyna

Trzecią grupę można nazwać medyczną, bo mamy tutaj sporo odniesień do chorób czy tajników powstania leków. Były to jednocześnie hasła najbardziej kontrowersyjne, bo dotykają życia przeciętnego człowieka, który nie chce wszystkiego wiedzieć.

Zacznijmy od leków. W serii stwierdzono, że są w istocie odpadami poprzemysłowymi wykorzystanymi w czasie wojen i po ich zakończeniu niezużyte zapasy przekształcono w leki. To prawda. W każdej apteczce znajdziemy amoniak, siejący śmierć na froncie I wojny światowej, gaz musztardowy wykorzystano w leczeniu raka, a chlorem dezynfekujemy wodę. Ludzie rzadko zachodzą głowę, skąd biorą się ich medykamenty, a jest to zagadnienie dość ciekawe. Pierwszy immunosupresant jest w istocie substancją odkrytą w pewnym rodzaju pleśni z norweskiej gleby, a inny środek stosowany w leczeniu menopauzy jest ekstraktem z końskiego moczu. Jeśli kogoś nachodzi obrzydzenie to warto wspomnieć, że takich przykładów jest znacznie więcej. Lecz twórcy poszli o krok dalej. Jeśli leki wywodzą się z broni chemicznej i innych paskudztw to może powinniśmy przestać je brać i w ten sposób będziemy zdrowsi? Podejrzewam, że zmniejszyłoby to długość życia, którą zawdzięczamy lekom i postępowi w medycynie.

Dużo miejsca poświęcono także życiu... prenatalnemu. I tu mamy mieszankę informacji, z którymi należałoby się zgodzić, zaprzeczyć i zastanowić. Zgodzić, że kobiety w ciąży nie powinny palić. Zaprzeczyć, że dziecko wie, kiedy się urodzić, ponieważ gdyby to była prawda nie byłoby wcześniaków. I zastanowić się, nad wpływem substancji chemicznych na rozwój płodu, a konkretnie płeć. To ostatnie twierdzenie było prawdziwą bombą i najbardziej kontrowersyjnym zagadnieniem w całej serii, ale może być prawdziwe. Plastyk, który mamy w domu, ma swoje właściwości dzięki plastyfikatorom. Przynajmniej jeden z nich zachowuje się w organizmie ludzkim jak estrogen. Wprowadzenie takiego związku do płodu może mieć określone skutki. Jakie? Męskie cechy płciowe wykształcają się dopiero pod koniec trzeciego miesiąca ciąży pod wpływem testosteronu. Wcześniej wyglądają na żeńskie. Jeśli w odpowiednim momencie płód dostanie odpowiednią dawkę hormonu lub go nie dostanie, proces wykształcania się cech płciowych może zostać wywołany lub powstrzymany. Tak przynajmniej wygląda teoria, której nikt nie sprawdzi na ludziach z powodów etycznych i możliwości powstania obojnactwa. Tak czy inaczej, warto się zastanowić skąd to tabu nałożone na kwestię narządów rozrodczych, nie ma ono przecież uzasadnienia biologicznego, ale jest kulturowe. Tak jak my, Japończycy podchodzą z nie chęcią do tej kwestii, ale zgodnie z wierzeniami zapożyczonymi z buddyzmu dusza odradza się po śmierci w nowym ciele. Przy czym wcale nie mamy pewności, iż znowu trafimy do ciała męskiego lub żeńskiego. Mając taką wiedzę łatwiej zaakceptować zaburzenia orientacji seksualnej, kuracje hormonalne i operacje zmiany płci.


Słowo na koniec

Jak wspomniałem, nie są to wszystkie wątki spod znaku „eko”, ale starałem się wybierać te najciekawsze. Pewien recenzent stwierdził, że ta seria powstała, aby sprawdzić „ile bzdur można zmieścić w 25 minutowym odcinku?” i nazwał ją „niezamierzoną parodią kina ekologicznego”. Ta opinia nie jest tak do końca zasłużona, ponieważ są tam i trafne obserwacje i zupełne bzdury. Gdzie przyczyna? Japończycy żyją stłoczeni w wielkich miastach i harują po całe dnie. Często jedyny kontakt z przyrodą to „doniczka za oknem” i zwyczajowo nie podważają tez głoszonych przez osoby uważane za autorytety, które też się mylą. Dodatkowo na całość nakłada się nie jedna, ale dwie odmienne od naszej kultury. Kultura japońska, od samych początków swojego istnienia wchłaniała przeróżne idee z całego świata, by przekształcić je na sposób zrozumiały tylko dla siebie. Widzimy to już w pierwszej scenie, w której banda uczniaków ćwicząc łucznictwo, a tak naprawdę uprawia buddyzm zen, który polega na celowym osiąganiu celu bez pragnienia jego osiągnięcia. To przechodzi zakres pojmowania przeciętnego europejczyka. Także wiele nazw jak Arjuna, Raaja, czy Chris (Krishna) wskazują na inspirację kulturą hinduską. Fabuła jest faktycznie przełożeniem przepowiedni o apokalipsie. Zgodnie z nią ludzi pod koniec świata będzie nękać głód, przeludnienie i zaraza, a cała władza zostanie skupiona w rękach garstki ludzi niezainteresowanych zażegnaniem kryzysu, skupionych na sobie, chciwych i nieodpowiedzialnych. Coś nam to przypomina?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz