Od jakiegoś czasu
widzimy niepokojące zjawisko, które teoretycznie nie jest związane
z polityką, ale będzie wpływała na nią w zasadniczy sposób. Mam
na myśli rynek pracy. Gdy dyskusja zbacza na ten tor przeważnie
robi się ciekawa, ale nie zawsze rzeczowa.
Od kilkunastu lat,
niezależnie od panującej opcji, prowadzi się politykę edukacyjną,
polegającą na wciskaniu matury każdemu, kto wyrazi chęć jej
posiadania, traktując egzamin tylko jako formalność. Na studiach
jest nieco trudniej zdobyć tytuł licencjata, inżyniera czy
magistra, lecz dla kogoś kto chce uzyskać dany dyplom i potrafi
nauczyć się danego zakresu materiału (nawet bez zrozumienia) nie
powinno stanowić to przeszkody. Skutek takiej polityki jest taki, że
uczelnie państwowe i niepaństwowe wypuszczają co roku tysiące
absolwentów, którzy jeśli znajdują pracę to szybko ją tracą z
powodu nieznajomości rynku i praktycznych zagadnień, albo
nieznajomości warunków pracy normalnych dla tego zawodu. Niestety
ten fakt zazwyczaj jest ignorowany, skutkiem czego studentki
pielęgniarstwa wybierają ten kierunek nie rozumiejąc, że
elementem tej pracy jest praca przy ludziach tzn. z odchodami
ludzkimi, ropiejącymi ranami i trudnymi do wyleczenia chorobami,
którymi łatwo się zarazić. Zrażone szybko odchodzą, co oznacza
zmarnowanie czasu, który można było poświęcić na zgłębianie
bardziej interesującego zagadnienia
Już jako
magistrowi politologii wielokrotnie zdarzało mi się prowadzić
rozmowy z przedstawicielami pokrewnych kierunków i najczęściej w
którymś momencie łapałem się za głowę zastanawiając się czy
naprawdę mój rozmówca skończy ten kierunek. Studentka Stosunków
Międzynarodowych była przekonana, że nie warto jest rozwijać
gospodarkę i prowadzić politykę zagraniczną, ponieważ „Chiny
wszystko podbiją” (dowodem była ich liczebność), albo
zasypywano mnie wizjami o nieuniknioności wojny w wyniku obecnego
kryzysu w strefie euro. Ryzyko wystąpienia obu wariantów jest
nikłe, żeby nie powiedzieć nieprawdopodobne, lecz podobne wieści
wcale się nie skończyły. Przytoczony przykład świadczy o tym, że
nie każdy nadaje się do każdego zawodu, a już na pewno nie rozumie dziedziny na którą zmarnowali kilka lat.
Uczelnie też
rzadko dostosowują się do rynku pracy, a przyjmują rolę firm
usługowych. Dosłownie przyjmują zamówienia na kształcenie w
danym kierunku i najczęściej wywiązują się z umowy. Łatwość
zdobycia dokumentów powoduje, że rośnie nacisk na młodych ze
strony rodzin, aby jakiś zdobyć. Przy czym łatwość jego
zdobycia, czyni go bezwartościowym, ponieważ osób posiadających
taki papierek jest znacznie więcej. Może to doprowadzić do
sytuacji, w której jest olbrzymie bezrobocie wśród nauczycieli,
przy jednoczesnym natłoku ofert dla murarzy i szwaczek. Absolwent
wyższej uczelni nie znajdzie w takiej sytuacji pracy w zawodzie oraz
usłyszy że będzie się marnował w zawodzie spawacza.
Zapobieżenie
takiej sytuacji wymaga zmiany myślenia. Absolwent szkoły średniej
powinien szukać pracy zgodnej z zainteresowaniami zaraz po jej
ukończeniu. Popracować w niej rok lub dwa, aby sprawdzić czy dany
zawód naprawdę mu odpowiada i dopiero potem pogłębiać wiedzę na
odpowiednich studiach kierunkowych. Jest to model racjonalny i trudny
do wprowadzenia z racji nacisków ze strony rodziny. Rodzice marzący
o wykształceniu dziecka, najczęściej sami nie posiadają dyplomu
ukończenia studiów wyższych, w przeciwieństwie do złudnych
urojeń o niezbędności jego posiadania. Naturalnym rozwiązaniem
wskazywanym przez rodzinę zazwyczaj jest nakaz robienia kolejnych
bezużytecznych papierków. Wpadamy wtedy w błędne koło. Im więcej
chaotycznie kolekcjonowanych dokumentów potwierdzających
kompetencję, tym mniejsze szanse na znalezienie pracy, ponieważ
uważa się, że im dłuższe CV, tym wyższa wypłata. Poszerzenie
kompetencji może przynieść korzystne skutki, jednak należy to
robić stopniowo i w konkretnym kierunku.
Niektórych może
dziwić umieszczenie artykułu o edukacji w dziale o polityce, ale
wcale nie znalazł się on tutaj przez pomyłkę. Mamy obecnie do
czynienia z masowym bezrobociem z czego większość stanowią młodzi
i bardzo dobrze wykształceni ludzie. Nie mogąc znaleźć pracy
narasta w nich frustracja. W takim stanie umysłu, łatwo mogą się
stać zdobyczą dla radykalnych ugrupowań, populistów,
hochsztaplerów i sekt, oferujących proste, łatwe, natychmiastowe,
a jednocześnie bezbolesne załatwienie wszystkich problemów. Już
teraz protestujący, chociażby w Hiszpanii, składają się głównie
z młodych bezrobotnych, a w Polsce w proteście przeciwko rządowi
Donalda Tuska głosowano na Ruch Palikota, mimo że ten nie
zaoferował nic realnego. Co z tego wyniknie? Ciężko powiedzieć.
Sytuacja prawdopodobnie sama się rozwiąże razem z poprawą
wskaźników ekonomicznych, ale sam problem zostanie odłożony w
czasie do następnego kryzysu.
Wiele poruszonych
powyżej kwestii jest współczesnych, jednakże bynajmniej nie są
one bolączką ostatnich lat. Pisał o nich już Gustave Le Bon w
książce „Psychologia tłumu” wydanej w 1895 roku. Wykorzystałem
jego argumenty oraz obserwację i jak widać niezbyt się zestarzały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz