Opis bloga

Blog nie powstał w celu przypodobania się komukolwiek, ale też treść w nim zamieszczona nie jest w żaden sposób uwłaczający. Zawiera wiele wpisów i wypowiedzi na różnorakie kwestie, które w jakiś sposób mnie zaintrygowały. Można tutaj znaleźć działy poświęcone felietonistyce, opowiadaniom, wiersze, a także wpisy bezpośrednio odnoszące się do polityki.

wtorek, 8 marca 2011

Zanapar 2 - Filon


W owym czasie głową rodu Korneliuszy był sędziwy starzec imieniem Lucjusz, który dorobił się pokaźnej fortuny dzięki wyprawom wojennym i handlowym, umiejętnościom organizacyjnym, sojuszom oraz zmyślnie i konsekwentnie prowadzonej polityce rodowej.”
Historyk nadworny cesarzowej Salomei rok pański 5813


„Poprzedni dzień był upalny, w nocy była burza, a teraz jest chłodno i na dodatek ten ból głowy, to nie może przynieść nic dobrego. Ciekawe którego wspólnika przywieje.” Z taką myślą obudził się Lucjusz. Do południa ból zdążył zniknąć i  do wieczora prawie już zdążył zapomnieć o nękającej go myśli. Ale przeczucie go nie myliło, ponieważ właśnie wieczorem do majątku Korneliuszy przybyła karoca zaprzężona w cztery konie. Woźnica zszedł z zajmowanego miejsca i otworzył drewniane drzwiczki, zza których wysiadło dwóch mężczyzn. Był to Filon, głowa rodu Justynianów, wraz ze sługą, potężnym wysokim i szerokim w barach barbarzyńcą z północy. Widać nie czuł się on pewnie i potrzebował ochroniarza, a może chciał wymusić siłą odpowiednie postanowienia, gdyby przebieg wydarzeń nie był po jego myśli.

Lokaj stojący przy drzwiach powitał ich słowami:
- Witam szlachetnych panów. - po czym dodał - Proszę za mną, mój pan na was czeka.
Zdziwieni takim powitaniem przybysze, nie dali po sobie poznać zażenowania, ale jeszcze długo musieli się zastanawiać, jak bardzo przeżarty przez szpiegów musiał być ich własny dwór. Ktoś przecież doniósł o niespodziewanej wizycie.
Lokaj otworzył drzwi do pałacu wpuszczając gości przodem do olbrzymiego holu, który olśniewał drogocennymi tkaninami, ścianami pokrytymi marmurowymi płytami, rzeźbami i innymi przedmiotami zbytku, mającymi olśnić gości bogactwem gospodarza. Jednak na tych gościach zdawało się to nie robić większego wrażenia. Z holu przeszli do gigantycznego niezadaszonego placu, umieszczonego w samym centrum domostwa, na którego środku rósł monumentalny dąb, będący największym skarbem rodu. Stojący przy min Lucjusz był już tylko cieniem dawnego sławnego żołnierza, o postaci łysawego starca z długą siwą brodą. Kilka minut wpatrywał się w jedną z gałęzi, dopóki sługa nie podszedł do niego i nie oznajmił:
- Przybył gość, panie. - po czym zostawił ich samych.
Oderwał smutny wzrok od gałęzi, zwracając go ku ziemi, po czym wziął głęboki oddech i odwrócił się w kierunku przybyszów rozpoczynając rozmowę:
- Witam cię, przyjacielu - rzekł, całkowicie ignorując drugiego gościa. - Zimno dziś, nieprawdaż?
- Owszem. - odparł Filon drżącym głosem.
Lucjusz odwrócił się jeszcze patrząc w stronę drzewa. Jakby spodziewał się tam coś zobaczyć. Zupełnie jakby nękała go nostalgia, albo duchy przeszłości.
- Cóż może cię do mnie sprowadzać? - marszczył sobie czoło Lucjusz koniuszkami palcy - Interesy są już omówione.
- A cóż innego mogło by mnie tutaj sprowadzać jak nie interesy? - odparł z irytacją w głosie.
Lucjusz spojrzał na przybyłego gościa, a potem na jego sługę stojącego w oddali. Sługa ten ze swoją blizną, zaczynającą się na czole, przebiegającą przez oczodół z tkwiącą w niej mechaniczną protezą oka, a kończącą się w dolnej części policzka, wyglądał jak zbój, którego strach spotkać w ciemnej uliczce. Zrozumiał natychmiast, to był żołnierz lub najemnik, ale nie byle jakiś tam żołnierz lub najemnik, ten był zaprawiony w bojach, a więc niebezpieczny, o czym świadczył fakt, że stać było go na tak wyrafinowaną protezę.
- Nie zwykłem rozmawiać o pieniądzach w towarzystwie tych, których one nie dotyczą. - powiedział stanowczo Lucjusz.
Filon dał znać słudze, iż ma wyjść, a on bez chwili namysłu opuścił plac, wychodząc przez te same drzwi którymi wszedł chwilę wcześniej.
- Do rzeczy, o co chodzi? - powiedział już stanowczym głosem Lucjusz.
- Twój najstarszy syn niedługo wróci ze wschodu, prawda?
Nie było sensu zaprzeczać w tak oczywistej sprawie, jednak widząc tę zapalczywość stwierdził, że być może można na tym coś ugrać. Nie dając po sobie nic poznać, próbował na początek uspokoić gościa.
- To o to chodzi? - udawał zdziwienie. - Wróci lada dzień. Nie musisz się bać o swój udział, dostaniesz wszystko co do ostatniego miedziaka. Gwarantuję to jako głowa rodu Korneliuszy. - zapewniał.
- Chce negocjować – ciężki oddech świadczyć mógł o strachu, albo desperacji. Ani jedna, ani druga opcja nie brzmiała dla Lucjusza zachęcająco. Mogło dojść do rękoczynów. Zarówno jako żołnierz, jak i kupiec nigdy nie wahał się przed przemocą, ale zawsze miał jakiś określony cel, zazwyczaj wyrażony w konkretnej sumie. Tym razem to on sam znajdował się we władczej pozycji. Co prawda nie była to dla niego żadna nowość, ale ostatnio taka okazja nie zdarzała mu się zbyt często.
- Nie rób tego, co już jest zrobione - przestrzegł Filona.
- Mam do tego prawo. - upierał się.
Prawdę mówiąc Lucjusza cieszył ten upór Filona, ponieważ nie mając kart przetargowych, tylko osłabiał swoją pozycję, przez co mógł oczekiwać więcej. Ale i tak musiał postępować z nim bardzo ostrożnie.
- Więc o co chodzi? - zapytał i czekał na żądanie pieniędzy.
- Nie godzi się, by zysk kogoś z moim urodzeniem był taki niski.
To żądanie było bezczelnie pretensjonalne. To że zjawił się z nim tutaj osobiście o tak wczesnej porze, świadczyło tylko o desperacji w jakiej się znaleźli członkowie tego niegdyś znamienitego prawniczego rodu. Szpiedzy donosili przecież o problemach finansowych, w jakich znaleźli się Justynianie, jednak zawsze trzeba było brać na nich poprawkę, ponieważ w nadziei na większy zarobek, lubili ubarwiać sprzedawane informacje. Wtedy sobie przypomniał, że przecież dostał dzisiaj jakieś notatki, ale nie sądził że zabraknie mu czasu aby się z nimi zapoznać.
- Siedemdziesiąt tysięcy cezarów to dla ciebie mało? - Lucjusz udawał złość jak rasowy aktor i z wiekiem chyba coraz lepiej mu to wychodziło.
- Chce większego udziału. - wrzasną tupiąc nogą o ziemię.
To żądanie dało Lucjuszowi pewność. Justynianie faktycznie musieli być w desperacji, co oznaczało możliwość żądania czegoś więcej. Czegoś czego do tej pory nie mogli żądać, ponieważ mogłoby ich to zniszczyć.
- W zamian za co? - zapytał śmiało Lucjusz.
- Za co? Moje nazwisko otworzyło wam wszystkie drzwi - wykrzykną Filon.
- To my! - wykrzykną Lucjusz, wskazując palcem wskazującym na siebie, po czym spokojnie dodał: - Ryzykowaliśmy, my przygotowaliśmy okręty nawodne i powietrzne oraz najęliśmy załogę, my ruszaliśmy w bój, gdy było trzeba, my zakupiliśmy towar i przewieźliśmy do miasta, my ułożyliśmy się z pustynnymi ludami. To my wyłożyliśmy większość pieniędzy. Więc dlaczego mielibyśmy nie czerpać profitów?
To niebyła tak do końca prawda, ponieważ inne rody także wystawiły pieniądze i zaokrętowały własnych przedstawicieli, którzy mieli bronić ich interesów. Z tego samego powodu wysuwanie podobnie idiotycznych wniosków nie było niczym nadzwyczajnym. Za to stanowiły okazję do realizacji bardziej dalekosiężnych celów.
- Bo... - jąkał się Filon - gdyby nie ja, nie siedziałbyś w tym mieście. Przejąłby je prawowity właściciel.
- Przestań bredzić - zdenerwował się Lucjusz. - Mój ród wszedł w posiadanie Nazairy legalnie. Zapamiętaj to sobie!
Filon na chwilę zamilkł wystraszony tak gwałtowną reakcją, zamkną oczy po czym z jego rozwartych ust padła cicha odpowiedź.
- Minimum sto pięćdziesiąt tysięcy.
To była olbrzymia suma, lecz i tak można było się spodziewać większej. Tak czy inaczej, teraz należało zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze utemperować jego zapędy, bo mógłby zażądać więcej, po drugie przekonać się ile naprawdę jest w stanie dać Filon.
- Nie ma mowy - odparł z pewnością w głosie. - Musiałbym mieć zabezpieczenie.
- O jakim zabezpieczeniu mowa?
- Jak się miewa córka? Jakoś nie mogę zapamiętać jej imienia. - kręcił głową.
- Mila? - Filon pobladł.
- Tak, Mila. - potwierdził. - Starzeję się i wzrok już u mnie nie ten. Ostatnio podobno bardzo wyładniała.
- To prawda.
- Czy zgodnie z prawem nie powinieneś ją wydać za mąż?
Teraz do bladości dołączył pot. Musiał się bać i czuć, że nie ma wyboru. Sytuacja w domu Justynianów musiała być tak tragiczna, że stary Korneliusz nie musiał kryć się za charakterystycznymi dla niego półsłówkami i niedomówieniami.
- To niemożliwe - próbował się wycofać rakiem, mimo iż miał świadomość, że nie może.
- Myślisz, że nie wiem, że majątek ci topnieje i niedługo popadniecie w długi?
- Nie mogę.
- A dlaczego nie? To małżeństwo rozwiąże ci wiele problemów - wyjaśniał.
- Nie mogę dopuścić do mezaliansu. Na dworze mi tego nie darują.
- A możesz dopuścić do upadku takiego rodu. - Lucjusz podszedł do swojego rozmówcy i wyszeptał - Dobrze się zastanów, co jest ważniejsze, mały skandalik, bo ożeniłeś córkę z członkiem młodego rodu, czy wielki skandal, bo znamienity stary ród okazał się być bankrutem. Możesz uratować przyszłość swojego rodu, póki nie zostało ci się tylko nazwisko. Nie zostało wam wiele czasu.
Filon musiał czuć miękkość w nogach. Takie rozwiązanie faktycznie mogło zapewnić przyszłość rodowi, a w każdym razie ją przedłużyć. Jednak z drugiej strony oznaczało to wstyd, przez skażenie szlachetnej niebieskiej krwi pogardzanymi homo novusami.
- Wygrałeś. Ale i ja chcę gwarancji. Jak mogę mieć pewność, że twój potomek okaże się godzien?
- Nie masz, ale czy masz wybór?
- Troszczę się o przyszłość mojej córki...
- Mój potomek nie sprawi mi zawodu tego możesz być pewien - przerwał Filonowi i dodał: - Umowa stoi?
Filon opuścił głowę.
- T-tak - jąkanie się Filona i trudność z jaką przechodziły mu te słowa przez gardło, świadczyły o tym jak trudna była to dla niego decyzja.
- A więc nie ma powodu by zwlekać. Jutro wieczorem wyprawiam litkup, dla uczczenia naszego udanego interesu. Ogłosimy wtedy zaręczyny. Zgadzasz się?
- Po co się pytasz, skoro znasz odpowiedzi?
Faktycznie, to pytanie nie miało już sensu. Rozbawiony tym faktem zadał jeszcze jedno:
- Mówisz, że dbasz o przyszłość córki. Mam dwóch wnuków na wydaniu. Nawet nie przyszło ci do głowy spytać, który z nich ma zostać twoim zięciem.
- Słusznie, a więc jak brzmi jego imię?
- Mój najstarszy wnuk, nazywa się Tytus Aleksander Korneliusz. Zapamiętaj to nazwisko. Usłyszysz je wiele razy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz