"Może
trudno w to dziś uwierzyć, ale kiedyś negocjacje matrymonialne
niewiele różniły się od umów handlowych a często były z nimi
powiązane. Cesarzowa Salomea w swojej mądrości bardzo ukróciła
ten proceder, lecz nadal nadaj można go spotkać.„
Historyk
nadworny cesarzowej Salomei rok pański 5820
Tytus
zostawił brata zamkniętego w jego pokoju. Zaufany sługa postawiony
przed drzwiami miał pilnować, aby nie zszedł i nie narobił wstydu
rodzinie. Na takie wpadki czyhały przecież rozmaite hieny gotowe
zrobić z błahego wydarzenia iście epicki i rozbudowany skandal
mieszając przy okazji do tego jakichś parweniuszy, o których nikt
nigdy nie słyszał.
W
korytarzu na parterze miną się z pewną dziwną dziewczyną, choć
dziwną nie wydało mu się odpowiednim słowem, a raczej zuchwałą.
Była ubrana niczym biedna służka, ale patrzyła na niego bez
zażenowania ani strachu. Prosto w oczy. Wychodząc z domu, prawie
zderzyła się z jakimś posłańcem niosącym listy do głowy rodu i
upuściła na podłogę szary woreczek, który wydał doskonale znany
mu odgłos ciasno zapakowanych monet. W jednej chwili jej zuchwałość
znikła. Teraz wydawała się speszona swoją gapowatością.
Dziewczyna wyszła z pokoju ojca, więc zaintrygowany nią Tytus
postanowił się czegoś więcej dowiedzieć o powodach jej
zjawienia. Zasiadający tam ojciec i dziadek wydawali się być czymś
bardzo zaniepokojeni.
-
Co się dzieje? – zapytał Tytus.
Obaj
starsi przedstawiciele rodu spojrzeli na siebie i Gabriel przywołał
go ręką.
-
Wejdź i zamknij drzwi. To też tyczy się ciebie.
Tytus
jak zawsze posłusznie wykonał polecenie.
-
Pamiętasz jeszcze twoją przyszłą narzeczoną? – zapytał
Lucjusz zupełnie jakby wczorajsze wydarzenia zaszły lata temu.
-
Tak. – odpowiedział niepewnie.
Lucjusz
nabrał powietrza i zmarszczył czoło.
-
Pojawił się problemik. – oświadczył dziadek – Twój niedoszły
szwagier się pulta. – kontynuował dalej – to nie jest wielki
problem, bo radziliśmy sobie z większymi i delikatniejszymi,
niemniej musimy coś z tym zrobić, zanim stanie się to faktycznym
problemem.
-
Co zrobimy? – Najchętniej zapytałby „co oni zrobią”, bo
przecież nigdy nie traktował tego jako problemu jako prywatny, a
raczej rodowy.
-
Niezmieniany planów, co najwyżej je przyśpieszymy, albo
zmodyfikujemy. - oznajmił Lucjusz.
-
Dzisiaj wieczorem wszystko się rozstrzygnie. – dodał ojciec i
kontynuował – To wszystko, możesz się zająć swoimi sprawami,
chyba że masz coś do przekazania.
-
Właściwie to tak. Wiktor znowu traci nad sobą kontrolę. Jeszcze
mu nie wysypało łokci ani kolan, ale to pewnie nastąpi już
niedługo. Zamknąłem go w jego pokoju i postawiłem straż przed
drzwiami.
Obaj
przedstawiciele starszych pokoleń woleliby przemilczeć ten
wstydliwy fakt choroby drążącej jednego z członków swojego rodu,
bo to uderzało we wszystkich jego przedstawicieli. Po dłuższej
chwili wypełnionej przez głuchą ciszę, Lucjusz zaczął drapać
swoje czoło, aby potem przenieść rękę w stronę łysej głowy.
-
Dobrze zrobiłeś. - powiedział Lucjusz – To nam powinno dać
trochę czasu, ale i tak będzie trzeba go pilnować.
-
Widzę, że coś jeszcze ciebie trapi? - zapytał ojciec.
Owszem.
Nadal bardzo chciał wiedzieć kim jest ta dziewczyna, jednak nie
mógł o nią zapytać tak po prostu. Dziadek od razu pomyślałby,
że interesuje go ona z przyczyny głębszej niż zwykła ciekawość,
więc nie mógł o nią pytać wprost. Poco mu posądzenie o chęć
romansowania z jakąś tam służką i mezalianse.
-
Czy ta informacja jest pewna i wiarygodna?
-
Pochodzi od służącej Mariusza z rodu Justynianów. Do tej pory
były raczej wiarygodne.
Tytusowi
wystarczyła taka odpowiedz, jednakże pomimo ostrożności dziadek
zerkną na wnuka jakby podejrzewał go jakiś romans. Trudno się
dziwić. Obecna sytuacja była zbyt delikatna aby bieg wydarzeń
pozostawić jedynie samemu sobie. „Szczęściu należy pomagać, a
zagrożenia oddalać”, zwykł mawiać dziadek i całe życie
trzymał się tej zasady przez całe życie. Może sprowadziła go
ona na skraj paranoi, jednak też wiele razy go ratowała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz